czwartek, 26 września 2013

Doujinshi: Mr. Kirkland

Doujinshi
Nazwa: Mr. Kirkland
[LINK]
Język: brak napisów
Opis: Angli nie da się złapać. Najlepszy szpieg jej królowej nigdy nie zostanie pojmany, więc Alfred, Kuku, Francis, staracie się na próżno~
Opinia: Cóż, mało do czytania, ale myślę, że każdego ujmie coś w tym krótkim doujinie. Anglia jako mafiozo/szpieg wygląda wspaniale. Japonia, Ameryka i Francja próbują go złapać, dogonić, ale nigdy nie będą w stanie go złapać, a Arthur będzie zawsze przed nimi, zawsze o jeden krok do przodu~ <3
Kadr, który mnie uwiódł:

Ach, jeszcze trochę i Ameryka by spadł i rozkwasił sobie o beton ten swój krzywy ryj~
Widać, że nie lubię Ameryki? Mam powód~
 

środa, 25 września 2013

Another Italy - Rozdział 3

Guren - ja się nie gniewam. Wiem, że masowo zjadam zacne znaki. I tak, będzie sporo o Japonii dla mego towarzysza Kuro~
Etto... drogie dzieci tu się zaczyna coś z magicznym znaczkiem +18 >.> Nie no, don't worry czy do czegoś dojdzie? Może, może nie~ :P Musicie przeczytać >.<

Gdy Ludwig i Kiku przybyli na miejsce, było po wszystkim. Anglik siedział związany na ziemi. Pomimo upokarzającej klęczącej postawy nie widać było w nim strachu, ani jakiegoś zawahania. Siedział dumnie i patrzył z wyższością na szatyna przed nim. Luciano z zadowolonym uśmiechem spoglądał na Arthura jak na swoją zdobyć... może nawet jak na coś do jedzenia.
„Dobrze, że przynajmniej Alfred uciekł” pomyślał Anglik.
- Italien! – krzyknął biegnący w ich stronę Aryjczyk.
- Mio dio... Germania... ty głupku – wszystko ze mną w porządku, debilu.
- Ale... Italien... – zaczął Beilshmidt.
Anglik był zdziwiony zachowaniem Państw Osi
„Co, pozamieniali się na charaktery?”
- Żadne ale, kretynie. Mamy mało czasu, zaraz tu będą Chińczycy, spierdalamy. Bierzemy Anglika i do Tokyo.
Kiku podszedł do Kirklanda i powlókł w stronę swojego myśliwca.
- Puszczaj Honda, bo ci jaja odstrzelę – warknął Anglik i zaczął się wyrywać.
Japończyk uderzył go w potylice, a mężczyzna zemdlał. Kiku wrzucił bezwładne ciało Kirklanda do myśliwca i odpalił silniki.
Ruszyli w stronę kraju, w którym słońce wschodzi.

***

I tu się zaczął koszmar. Niemcy, Włochy i Japonia zaczęli się ostro kłócić. Poszło o samowolkę Vergasa.
- KURWA, ODPIERDOLCIE SIĘ!!! – wrzasnął Luciano.
- NIE! – wrzasnął Niemiec – DO CHOLERY CZEMU NAM NIE POWIEDZIAŁEŚ, ŻE CHCESZ TAM LEŹĆ! POSZLIBYŚMY BY Z TOBĄ!
- NO WŁAŚNIE DLATEGO NIC WAM NIE POWIEDZIAŁEM.
- URUSAI CHIKUSO BAKA!!! – wydarł się na końcu Japonia.
Wszyscy ucichli. Nie na co dzień się zdarzał, że Honda krzyczał.
- Ehh... jesteście tacy wkurzający – stwierdził w końcu Włoch i wyszedł z pokoju. Chciał trzasnąć drzwiami, ale ciężko to zrobić Europejczykowi rozsuwanymi drzwiami.

***

- Czego chcesz – warknął Anglik na widok Hondy, który stał w progu jego celi. Arthur siedział na ziemi przykuty do ściany metalowymi łańcuchami.
- Pogadać – odparł jak zwykle spokojnie Kiku. Miał wydobyć z Anglika informacje o aliantach.
- Nie mamy o czym... brak wspólnych tematów.
Zwykle spokojne czarne oczy Japończyka teraz zawrzały wściekłością. Jakby zbyt duży kontakt z Luciano zaczął go zmieniać. Prawda jednak była taka, że jego opanowanie było maską, którą zakładał wśród tymczasowych współpracowników, bo tak właśnie myślał o Włochu i Niemcu. W środku był kompletnie inny. Gwałtowny i mściwy, a nade wszystko brutalny. Wciekły Honda kopnął Kirklanda w brzuch, że ten splunął krwią na podłogę.
- Brak wspólnych tematów? Kpisz sobie – syknął i przykucnął obok Kirklanda łapiąc go za koszulę i podciągając do góry – Kiedyś spędzaliśmy mnóstwo czasu i rozmawialiśmy...
- Czasy się zmieniają – warknął Anglik i splunął mu w twarz. Jedną ręka Anglika prawie wysunęła się kajdan. Próbował się uwolnić już od około 2 godzin.
- Nie... po prostu wrócił twój Amerika, prawda ty cholerna szmato? – Z każdym słowem coraz bardziej podnosił głos – Zostawiłeś mnie, bo Jones znów zaczął się z tobą zadawać! Jesteś największym chujem jakiego znam, nawet Yao jest mniejszym sukinsynem – przy ostatnich słowach głos zaczął mu się łamać, a czarne oczy zaszkliły się – Dlaczego mi to zrobiłeś? – spytał szeptem
Arthur patrzył na pochyloną nad nim twarz Hondy. Z pięknych czarnych jak włosy japońskiej bogini Ametarasu oczu, płynęły łzy.
- Jap... – zaczął cicho Kirkland, ale nie zdążył bo Japończyk go pocałował. Głęboko, wsuwając język do ust. Śliczne czarne oczy zniknęły za powiekami. Drżące lekko ręce przyciągnęły do siebie Anglika.
Dezorientacja Kirklanda trwała krótko. Odwzajemnił pocałunek wywołując u Hondy jęk tęsknoty. Lewa ręka Arthura wydostała się z kajdan i zaczęła błądzić po plecach czarnowłosego.
Drobne ręce Hondy zaczęły po omacku szukać kluczy, a gdy osiągnęły cel, uwalniać prawą rękę kochanka. Wolny Arthur przewrócił Kiku na plecy i zawisł nad nim. Wbił się w jego usta, a rękami zaczął rozbierać drobne ciało Japończyka z munduru.
- Ig... igiri... igirisu-san – Japonia wzdychał przy każdym ruchu Anglika
- Arthur... mó... mów Arthur – poprosił blondyn pomiędzy kolejnymi pocałunkami – My own... my cute... my lovely Kiku...
Anglik całował każdy fragment skóry na torsie Hondy. Przygryzał sutki, sprawiając mu niesamowitą przyjemność.
- Art... arthur-san... więcej – wyjęczał a noga sama z siebie podjechała wyżej trącając krocze Anglika. Kirkland nie wytrzymał. Szybko pozbył się ostatnich części garderoby. Na ziemi przed nim leżał całkowicie nagli, uległy i słodki brunet. Anglik zaczął całować go po szyi. Zassał się na skórze pod obojczykiem. Po chwili na skórze pojawił się czerwony ślad przez rozlaną pod nią krwią z pękniętych przez ciśnienie, naczyń krwionośnych.
- My own – szepnął i znów zaczął go namiętnie całować, wkładając język do ust.
- Hai... anata-no... – jęknął mu w usta. Honda zaczął się gwałtownie niego ocierać, pragnąc dotyku...
- Heh – usłyszeli. Kochankowie natychmiast się odwrócili przerażeni tym, że ich nakryto. W drzwiach celi stał pewien Włoch o różowych oczach – Nie przeszkadzajcie sobie – rzekł z uroczym uśmiechem i wyszedł z celi.
- Luciano! – usłyszał za sobą krzyk Hondy.
- Tak, Kiku – spytał podchodząc do Japończyka na odległość mniejszą niż pół metra – A może powinienem powiedzieć mały zdradliwy szczurze, co to torturuje kilku moich?
- Skąd ty... – czerwone oczy z przerażeniem patrzyły w różowe.
- Ach, przyjacielu, myślisz, że tego nie widzę? Może i Feliciano był głupi, ale ja nie. Ciao~! – Luciano opuścił pokój zostawiając skołowaną i kompletnie zszokowaną dwójkę wyspiarzy razem.

***

Włoch szedł przez korytarz. Co jakiś czas nucił pod nosem niezbyt zrozumiałą piosenkę o szczęśliwej nucie. W długich palcach obracał lśniący i dopiero co naostrzony nóż. Co jakiś czas jego ponętne wargi wykrzywiały się w zadowolonym i złowrogim uśmiechu.
Za nim cicho szedł od jakiegoś czasu Aryjczyk. Właściwie mało go obchodziło zadowolenie Włocha. Bardziej przerażający był fakt, że nagle szatyn zaczął się niekontrolowanie śmiać.
- Co cię tak rozbawiło Luciano? – spytał Beilshmidt.
- Ach, Ludy, nawet nie masz pojęcia jak zabawnie jest obcować z naszym przyjacielem Kiku. To takie zabawne.
- Rozumiem – mruknął cicho i skierował się do swojego pokoju. Gdy był już przy drzwiach obok niego, w ścianę wbił się nóż.
- Ale, Ludy, czy pozwoliłem ci odejść – spytał Vargas, a jego rozbawiony głos przeszedł trochę w syk. Różowe oczy były przymknięte, a na ustach błąkał się dziwny uśmiech. Gdy rozchylił trochę powieki można było dojrzeć iż róż przeszedł w czerwień. To nie wróżyło nic dobrego. Luciano błyskawicznie znalazł się przy Niemcu, a nóż, który jeszcze chwilę temu tkwił w ścianie znalazł się przy szyi Beilshmidt’a.
- Nie, ale jak by nie spojrzeć to jesteśmy osobnymi państwami i nie potrzebuję twojego pozwolenia – powiedział spokojnie Aryjczyk. W tym momencie szatyn mógł poczuć jak lufa Waltera wbija mu się pod żebra. Zaśmiał się cicho i odstawił nóż od szyi Niemca.
- Dobra odpowiedź – zaśmiał się i wyślizgnął się z pomiędzy rąk Beilshmidta – Ciao~! – i zniknął za rogiem.
Niemiec zmrużył swoje niebieskie oczy. Nie miał pojęcia, że wśród błękitu przemknęły fioletowe refleksy.

***

Włoch opadł na poduszki w swoim pokoju. Szeroki uśmiech wpłynął na jego twarz. Już niedługo przybędą jego towarzysze.
„Kuro... Lutz... poczekajcie jeszcze trochę. Mamy świat do opanowania” pomyślał. Jego towarzysze. Jego „poteri di asse”. Jego przyjaciele...
Różowe oczy wpatrywały się w sufit. Umysł Vergasa wypełniały różne myśli. Czy Feliciano, Kiku i Ludwig byli jak oni? „To” Axis Powers uważało się za siłę, ale... czy byli zgranym zespołem? Nie. Niemcy chciał wszystkich kontrolować, więc używać Vergasa i Hondy do swoich celów. Myślał, że może dyrygować pozostałymi krajami według własnego uznania. Dlaczego? „Bo przecież był najsilniejszy.” Japonia uważał pozostałą dwójkę za chwilowych towarzyszy i robił wiele rzeczy, o których inni nie wiedzieli. Po za tym, nie potrafił poświęcić się wojnie. Według niego, to nie była jego sprawa. Wolał zajmować się swoim światem, a resztę miał gdzieś. A Feliciano... był zbyt dziecinny jak na tę całą wojnę. Nie potrafił być poważny, traktować międzynarodowego konfliktu serio. Pewnie, że wyglądali na zgrany duet, albo raczej tercet. Ale rzeczywistość ssie. Kto chciał ten wierzył.
„Ja, nigdy...”
Jedyne czego Włoch pragnął to mieć przy sobie „swoich” towarzyszy.
Kuro był co prawda bezwzględny, ale niczego nie ukrywał. Po za tym wyrzekł się wielu rzeczy, by móc pomóc w wygraniu IIWW. Wierny przyjaciel, były samuraj, genialny człowiek, ale i morderca. Natomiast Lutz był osobą, która wiedziała by nie przeginać. Wiedział co mu się należało i o więcej nie prosił. On również nie był niewiniątkiem. Mordował żydów, cygan, Słowian przez co też Polaków. Co do tych ostatnich to Luciano miał trochę żalu, bo dobrze się z Feliksem dogadywał (choć miał przez niego też sporo kłopotów), ale przecież wiedział do czego przystępuje – do Państw Osi. Wiele razy mówił już Beilshmidt’owi, że się z nim nie zgadza, a jednak w to brnął. Tak, takie właśnie były prawdziwe Państwa Osi...
Osobiście Luciano nienawidził Kiku i Ludwiga. Byli straszną imitacją prawdziwej siły. Udawali, że potrafią walczyć i przewodzić armią, a tak naprawdę byli... nikim.
Szatyn przeciągnął się i pokręcił głową by pozbyć się nawiedzających go myśli. Nie wiedział dlaczego się tak przejmuje. W końcu już niedługo...

***

Na pewnym futtonie w pokoju urządzonym w iście japoński sposób leżały dwie osoby. Jedna, o kruczoczarnych włosach i azjatyckich rysach twarzy spała spokojnie wtulona w drugie ciało. Druga postać miała blond włosy. Zielone oczy wpatrywały się w Japończyka. Anielskie rysy twarzy, charakterystyczne dla europejskiej szlachty spoglądały nieufnie na leżącego obok mężczyznę. Arthur wpatrywał się w twarz śpiącego Hondy. To nie był jego Japan. Tamten był inny. Równie bezwzględny i o równie niewinnym wyglądzie. Równie zdradziecki. Jak cyklon... Jednak tamten był inny. To była osoba przywiązana do tradycji. Ktoś kto odda życie za to co kocha, ale będzie umiał też to poświęcić w imię wyższego dobra. Kuro no Samurai... the Black Knight of Japan jak on i jego towarzysze go nazywali. Osoba z którą się zmierzył gdy płynął do Yao po herbatę. Był wtedy korsarzem, ale i wysłannikiem samej Królowej. Pragnąc zaopatrzyć się w jedzenie i wodę odwiedził tajemniczą wyspę. Nie wiedział co go miało tu czekać, a jednak pozostał i poznał osobę, którą kochał ponad wszystko. Bardziej niż swojego Amerykę. Cóż, Jones był dla niego jak... brat, wychowanek. Nic więcej. Za to on, czerwonooki Samurai o kruczych włosach i mieczu stworzonym z włosów samej Amatarasu był kimś kto na zawsze miał pozostać w jego sercu.
Opóścił tajemniczy kraj. Z żalem, ale jednak. Musiał wracać. Do Królowej, do swoich ludzi, do swych kolonii. Chciał by państwo Samuraja również nią zostało, ale szybko zdał sobie sprawę, że to niewykonalne. Wojownik nigdy mu nie powiedział kto był jego panem, choć Arthur był pewny, że kochanek zna jego tożsamość. Jednak nigdy nie wymusił by brunet zdradził mu jego tożsamość.
Kilka, a może kilkadziesiąt lat później do ich świata zawitało nowe państwo. Holandii udało się przekonać Japonię do otwarcia się na świat. W tedy ponownie zobaczył tę twarz. Ten uśmiech. Te włosy. Ale... oczy. Były inne. Równie piękne, czarne, ale nie były to te, które Kirkland pragnął widzieć. Tamte były czerwone. Nie, nie jak krew. Jak japońskie drzewa jesienią. Piękne czerwone liście. Mimo to zawsze przychodził. Bał się, że może owy Japonia jest tak naprawdę kolejnym wcieleniem Samuraja.
Spędzał z nim cały czas. Zresztą miał go dużo. Ameryka zniknął z jego życia. Pragnął niepodległości i ją otrzymał. Czy Anglia mu wybaczył? Nie. I nigdy nie miał zamiaru. Ktoś kto by spojrzał na niego z daleka mógł tak pomyśleć, ale prawda była inna, bolesna. Arthur nigdy nie miał przyjaciół. Jego bracia byli okrutni. Niszczyli to co było dla niego ważne, nigdy go nie docenili. Zawsze był najgorszy. Mówiła tak nawet jego matka – Brytania. Chyba nikt z nich wtedy nie wiedział jak potężny będzie kiedyś „ten bękart”. Co do sąsiadów, to Arthur nigdy nie miał szczęścia. Urodził się za czasów Rzymu. Po upadku przodka Vergasów nadeszła pora na Galię, a następnie na jego syna: Francję. Poznał także Święte Cesarstwo, Hiszpanie oraz synów Skandynawii. Osobiście nienawidził wszystkich. Każdy niszczył jego życie na swój sposób. Grabił i łupił, a jego braci mieli go gdzieś. Poprzysiągł sobie, że stanie się potężny i pokaże im siłę. I tak. Od tamtej pory nikt go nie przejął. Był potęgą. Imperatorem. Nadeszła kolej Ameryki. I nie tylko jego. Miał również Kanadę, Seszele, Indie, Australię, Nową Zelandię, Hong Kong i wielu wielu innych. A jednak nie miał nikogo. Wszyscy byli tacy sami. Czy był dla nich ważny? Jeśli tak, to dlaczego go zostawili? Opuścili gdy najbardziej ich potrzebował? Dlatego tak kochał Hondę. Bo on był. Istniał w jego życiu gdy Kirkland został sam.
Tyle, że Kiku nigdy nie był Kuro...

***

Ameryka siedział załamany na fotelu. Pozostali Alianci próbowali go jakoś pocieszyć, ale Alfred F. Jones wyglądał jak wrak człowieka. To była jego wina. Jego wina, że Anglię złapano. Nikt by się nie martwił tym, że Anglia zniknął gdyby nie to, że wszystko stało się takie pokręcone. W Europie wszystko było tak samo. Ale nagle w Azji oddziały Osi zaczęły funkcjonować inaczej. Dodatkowo fakt, jak prosto Włosi pokonali Anglików i Amerykan wprawiał wszystkich w wielkie zdumienie.
- Co się dzieje do cholery?! – pytanie, które zadał Francja chodziło po głowach całej czwórki (a raczej piątki, ale kto by liczył Kanadę) – Ech, znając życie nasz kochany Anglia łatwo zwieje. Spróbujmy poczekać z tydzień. W końcu to Japonia, wyspa, nie stały ląd. Po upływie tego czasu zdecydujemy co zrobić.
Wszyscy przytaknęli. Tak, racją było, że lepiej poczekać z takimi osądami. Mogli wysnuć złe wnioski. Mimo to pojawienie się „nowej personifikacji Włoch” jak nazwano Luciano był niepokojący. Pomimo iż szatyn wyglądał jak klon Feliciano to sporo się różnili, nie tylko charakterami, ale i kilkoma różnicami takimi jak różowe oczy, a także samym sposobem ubierania. Tak więc nie było mowy o myśleniu, że Luciano i Feliciano to ta sama osoba. I słusznie. Alianci nie wiedzieli, ale wspomniany wyżej Włoch bardzo by się obraził gdyby tak o nim pomyśleli.
- Czyli mamy tydzień. Po jego upływie zwołujemy kolejne spotkanie. W Pekinie – podsumował Yao. W sumie i tak mieli się spotkać w jego stolicy, bo była najbliżej Tokyo.

wtorek, 24 września 2013

Another Italy - Rozdział 2

O tak~! I'm back!!!
Amy - dzięki, staram się jak mogę, gdy tylko sięgam po ołówek <3 Co do paringu z Japonią to widziałam już kilka takich opowiadań, ale gdybym je miała teraz szukać... nie, to zdecydowanie zły pomysł >.>
Judith - zajrzę tam ;)
Guren - dzięki za wyrozumiałość. Prawda, robię błędy, ale robię ich też coraz mniej ;) I tak, Integracja zostaje wznowiona <3

A teraz zacny rozdział Another Italy~!

Spędził nad lekturą cały dzień. Strasznie mu się nudziło. Chciał akcji, wrażeń. Tak w ogóle, to kiedy oni ostatnio walczyli przeciwko Aliantom? Tak, trochę za dużo czasu minęło. Wstał z posłania i przeciągnął się. Podszedł do szafy. Szukał czegoś odpowiedniego do założenia, jednak wisiały tu tylko te ohydne mundury w odcieniu błękitu.

 - Puttana – syknął. Feliciano nigdy nie miał nic hmn... militarno-eleganckiego. Nagle na dnie szafy dojrzał pudło. Wyciągnął je i dmuchnął chcąc zetrzeć kurz. Na kartonie widniał symbol jakiejś włoskiej firmy szyjącej mundury. Chłopak otworzył pudło.

 - Ciekawe kiedy on to dostał – zastanowił się. Niby znał każdy dzień z życia Felicino, ale nie pamiętał, by chłopak to dostał. W pudle leżał starannie złożony brązowy mundur. Do kopletu były także czapka i buty. Uśmiechnął się. O wiele bardziej ten strój mu się podobał. Wyją z szafy czarną koszulę i krawat. Założył na siebie marynarkę i zapiął pasek, do którego przyczepił czerwony sznurek. Wciągnął na siebie brązowe spodnie, a na końcu założył czarne, sznurowane, długie do kolan buty na lekkim obcasie. Szybko rozczesał włosy i założył czapkę z fioletowym piórkiem oraz krótkie czarne rękawiczki.

Wyszedł na korytarz.

W tym samym czasie kilka pokoi dalej w salonie urządzonym w dość europejskim stylu siedział Ludwig i Kiku.

 - Jak myślisz, Japan[1], co my zrobimy z Feliciano? – spytał cicho. Martwił się o Włocha i to nawet bardzo.

 - Przykro mi Doitsu-san[2], ale sam nie mam pojęcia – przyznał równie zmartwiony Honda.

 - Scheiβe[3]... co mu sie stało? – spytał sam siebie Ludwig.

W tym właśnie momencie do salonu wszedł Vargas. Beilshmidt prawie nie zakrztusił się pitą właśnie whisky. Trzeba było przyznać, że Feliciano prezentował się teraz lepiej niż w swoim niebieskim uniformie. Na pewno bardziej seksownie, pociągająco, ponętnie i... złowrogo.

 - Nic się nie stało Germania. Po prostu mam dość bycia debilnym dzieckiem, które nic nie potrafi zrobić samo – warknął i przejechał językiem po ustach. Nie zdawał sobie nawet sprawy jak pociągająco wygląda.

Niemcy przełknął ślinkę. Wstał i ruszył do wyjścia z salonu. Jednak gdy chciał przekroczyć próg poczuł na policzku ból. Dotknął go i odkrył, że ręce są umazane w krwi. Spojrzał na osobę obok. Feliciano ściskał w jednej dłoni nóż wojskowy.

 - Italien...

Włoch uśmiechnął się złowróżebnie

 - Wiesz, Germania, nie pozwoliłem ci wyjść – szepnął mu do ucha nie przemarzając się obecnością wstydliwego Hondy – Zapamiętaj tą lekcje.

 - Feliciano... – szepnął.

 - Mów mi Luciano – odparł i wyszedł z salonu zostawiając oniemiałe nacje.

Im dużej przebywał w tym domu tym bardziej się nudził. Nic się tu nie działo. Wszedł do kuchni i rozkazał młodej Japonce zrobić mu makaron Gnocchi i sos Boloneze z chili i kawałkami mięsa. Uwielbiał pastę, ale lubił ją trochę urozmaicać.

Szlag go jasny trafił gdy kobieta postawiła przed nim Spaghetti z sosem Neapoli posypanym serem. Okey, lubił i taką pastę, ale poprosił (albo raczej rozkazał) o coś innego. Nie miał ochoty wrzeszczeć na nią. Zjadł po czym zaczął tłumaczyć jak nazywają się poszczególne makarony i jak przyrządzą się różne sosy. W sumie, był zadowolony, że uświadomił kolejnym kretynom różnicę w paście.

Trochę sobie urozmaicił dzień, jednak dalej mu się nudziło, a zbliżał się wieczór. Postanowił odwiedzić obóz swoich chłopców. Obóz Włochów znajdował sie około 250 metrów od posiadłości Hondy. Szybko przeszedł ten kawałek i wszedł do obozu generała.

 - Buonasera[4] – przywitał się i usiadł na składanym krześle przed stołem. Leżała tam mapa i różne figórki przedstawiające samoloty, statki i żołnierzy; w różnych kolorach. Wszystkie leżały w miejscach gdzie łatwo było by uciec.

 - Buonasera Mr. Italia[5] – odparł generał - Co cię tu sprowadza? – spytał. Vergas rzadko zaglądał do namiotu generała, gdyż pokładał w nim wszystkie swoje nadzieje i wierzył, że jego taktyki są dobre.

 - Chciałbym byśmy trochę tu pozmieniali – powiedział – Po pierwsze masz zmienić pozycję naszych statków i samolotów z numer 2 na 5. Żołnierze mają udać się na pozycje 16.

 - To bardzo ryzykowne posunięcie Mr. Italia – zauważył mężczyzna.

 - Wiem – powiedział ze złowróżebnym uśmiechem – Ale nasi przeciwnicy się tego nie spodziewają. Mamy przewagę.

 - Si ser[6] – mężczyzna pochylił głowę w geście szacunku – Czy uzgodniłeś to już z Mr. Germania i Mr.Giappone?

 - Nie – odparł szczerze – Ale nie muszą o tym wiedzieć. Zresztą, niech się nie wtrącają. Mam kilka pomysłów, a oni mi będą tylko przeszkadzać.

 - Si ser!
 Nadszedł kolejny dzień. Ludwig i Kiku wsiedli na statek i czekali na ostatnie państwo. Jednak gdy na zegarze wybiła 9:30 – godzina wypłynięcia – Włoch nadal nie było. Niemcy i Japonia zaczęli się poważnie martwić brakiem młodszego Vergasa. Na mostku odnaleźli generała Włoch.
 - Entschuldigung[7] gdzie jest Italien? – spytał
 - Mr. Luciano wyleciał cztery godziny temu – odparł mężczyzna.
Pozostałe państwa Osi zdziwiły się. Dziwnie im brzmiało imię „Luciano” gdy mówiło się o Włochach. Ale jeszcze bardziej dziwił ich fakt, że chłopak wstał wcześniej od nich i... czy jego generał właśnie powiedział, że chłopak wyleciał?
 - Jak to? – zdziwili się.
 - Mr. Luciano wyleciał z Tokyo o 5:30 i udał się w stronę Chin – powiedział generał.
 - Dlaczego nic nam nie powiedział? – spytał ponownie Ludwig.
 - Powiedział, że nie musicie tego wiedzieć, Mr. Germania – odparł spokojnie włoski generał.
Zrezygnowane nacje udały się w stronę pokładu. Co mieli robić skoro Włochy już wyleciał?

Gdzieś nad morzem japońskim Luciano leciał swoim pięknym myśliwcem Macchi MC.205. Za nim podążały dwa bombowce i kilka Reggiane Re.2000[8]. Vergas z wielkim diabolicznym uśmiechem trzymał stery samolotu. Uwielbiał latać i robić powietrzne akrobacje, jednak teraz po prostu leciał, gdyż wiedział, że musi oszczędzać paliwo. Spokojnie myślał nad strategią jaką powinni zastosować.

Anglia usiadł przy stole i podniósł do ust filiżankę wypełnionym drogocennym napojem. Dawno nie było tu, w Chinach gdzie serwowano jedną z najlepszych herbat. Wczoraj Yao wyjechał na chwilę do Pekinu, ale miał wrócić za trzy dni, więc Arthur i jego wychowanek nie martwili się. Było tu niezwykle spokojnie i swojsko od jakiegoś czasu. Jednak... czuł teraz jakiś wewnętrzny niepokój. Jakby jakaś chmura burzowa się zbliżała. Spojrzał w dal. Na błękicie nieba zobaczył kilka czarnych plamek...

Podniósł do oczy lornetkę.

 - Holy shit[9] – przeklął i pobiegł w stronę namiotu Ameryki.

 - Alfred! – krzyknął wybudzając chłopaka z popołudniowej drzemki.
 - Iggy, nie wrzeszcz tak – jęknął młodszy na tą niespodziewaną pobudkę.
 - Axis[10] – powiedział krótko Kirkland, a Jones od razu wstał.
 - Który? – spytał rzeczowo.
 - Są jeszcze za daleko, ale mają myśliwce i bombowce.
Ameryka i Anglia natychmiast opuścili namiot. Co rusz krzyczał ktoś rozkazy. Po kilku minutach całe wojsko było gotowe. Młodsze państwo chwyciło za lornetkę i spojrzało w stronę nadlatującego wroga.
 - Besensu mnie obudziłeś Iggy – powiedział z wyrzutem.
 - What? – zdziwił się Kirkland
 - To tylko Włochy...
 - Eh... a ja się martwiłem, że to Niemcy – powiedział ze skruchą w glosie. Było mu trochę głupio, że z takiego powodu obudził wychowanka.
 - Pewnie nawet nie zaatakują – mruknął młodszy – ale lepiej być czujnym – powiedział już ciszej. Tak, coś wisiało w powietrzu.

         Niemcy i Japonia także postanowili wylecieć i zatrzymać południowca. Martwili się o Feliciano... albo raczej Luciano jak go zaczęto nazywać.
         Kiku użył myśliwca Kawasaki Ki-102, a Ludwig Messerschmitta P.1101.
Italien co się z tobą dzieje?” – pomyślał Ludwig. Miał wrażenie, że tego Włochy stać na więcej. Codziennie prosił o to by Vargas spoważniał i zmądrzał. Teraz trochę żałował swojej decyzji, bo nie wiedział co Luciano mógł zrobić.

Alfred i Arthur ledwo usunęli się gdy jedna z bomb trafiła w namiot

          - Co do... – nad ich głowami przeleciał jeden z myśliwców, a po chwili usłyszeli serię strzałów.

 - Co tu się do cholery dzieje – spytał sam siebie Ameryka. Od kiedy to Włosi atakowali z takim zacięciem i taką taktyką. Ich ludzie nie mogli się nawet nigdzie schować.
          - Alfred! – krzyknął Kirkland by jego głos dotarł do Ameryki pomimo strzałów – Musimy się... poddać – oboje tego nie chcieli, ale co mogli zrobić. Włochy, tak, WŁOCHY ich rozgromił. Amerykanin niechętnie się zgodził. Wiedział, że z pomocą Angli spokojnie uciekną, a potem sprowadzą posiłki.
Gdy oddziały aliantów wywiesiły białą flagę, tak charakterystyczną wcześniej dla Feliciano, bombowce zaprzestały ataku. Samoloty zaczęły lądować. Wtedy jakiś nierozważny Amerykanin wystrzelił z armatki i trafił w jeden z myśliwców. Silnik Macchi zaczął się palić. Gdy samolot był tuż przy ziemi, pilot otworzył kokpit i wyskoczył tuż przed wybuchem maszyny.
Gdy kurz, który powstał podczas wybuchu trochę opadł, Anglia i Ameryka mogli zobaczyć rozmazaną sylwetkę młodego Vargasa.
 - Buongiorno[11]forza alleata[12] – przywitał się cień.
Alfred i Arhur uśmiechnęli się do siebie. Mimo, że jeden z ich żołnierzy wykazał się niekompetencją to teraz mieli szansę złapać Włochy. Jednak ich zdziwienie nie miało granic, gdy kurz całkowicie opadł. Feliciano wyglądał... inaczej. Różowe oczy, które teraz wpadały lekko w czerwień, szalony uśmiech i brązowy mundur.
 - Who are you? – warknął Amerykanin. To przecież nie mógł być ten głupek Włochy.
 - Il mio nome e Luciano Vargas[13] Sono un Italia[14] – odparła postać – Ale po co te uprzejmości skoro mnie znacie. To wasz koniec.

 - „Japan słyszysz mnie?” – spytał Niemiec przez głośnik.

 - „Hai, Doitsu-san„ – odparł Kiku.

 - „Widzisz to samo co ja?” – spytał gdy na horyzoncie zaczął majaczyć czarny dym.

 - „Hai! Też się martwię” – przyznał po chwili.

         Pomimo braku ludzi ruszyli w stronę brzegów Chin.

1 – Japan niem. Japonia (różni się od angielskiego Japan tym, że nie czyta się tego „dżapan”, a „japan” tak jak się pisze)

2 – Doitsu jap. Niemcy. Końcówka „-san” to oznaka szacunku.

3 – Scheiβe niem. Cholera (czyt szajze)

4 – Buonasera wło. dobry wieczór

5 – Mr. Italia wło. Panie Włochy

6 – Si ser wło. Tak jest

7 – Entschuldigung niem. Przepraszam (w sensie angielskiego „excuse me”)

8 – tak jak Mecchi MC.205, Reggiane Re.2000 jest jednym z włoskich myśliwców produkowanych podczas IIWW

9 – Holy shit ang. O cholera

10 – Axis ang.

11 – Buongiorno wło. dzień dobry

12 – forza alleata wło. alianci

13 – Il mio nome e Luciano Vargas wło. Nazywam sie Luciano Vargas

14 – Sono un Italia wło. Jestem Włochami

niedziela, 2 czerwca 2013

Another Italy - Rozdział 1

Tak, wiem, znów zaczynam nowe opko, ale teraz to koniec więcej już nic nie zacznę i będę uzupełniac pozostałe, słowo!

Codzienne życie w obozie państw Osi: wstajesz o nieludzkiej porze, Niemcy pomaga ci się ubrać, biegasz super mega dużo kółek w około nieludzko dużego boiska, prosisz Niemcy o zawiązanie butów, wreszcie po tej katordze jest śniadanie... choć to słowo na „ś" to za dużo powiedziane, potem Niemcy znów robi jakieś absurdalne ćwiczenia, w których musisz brać udział, w końcu jest obiad... dobrze, że twoi podwładni robią ci pastę, bo nie wiem czy być wyrobił, kolejne ćwiczenia, kolacja, prysznic i wreszcie idziesz spać.
„Nie mam pojęcia jak ty możesz to wytrzymać" pomyślał. Nie rozumiał jak ten głupek Feliciano może żyć takim trybem życia. To był absurd. A najbardziej wkurwiał go Niemcy.
„Ja nie mogę, co ty w nim widzisz?" To było jakieś chore... Nie rozumiał.

- Germania[1]! Germania! – zawołał Feliciano.
- O co chodzi szeregowy Vargas? – spytał Aryjczyk. Feliciano spojrzał na niego z ukrytym politowaniem. Nigdy nie zrozumie, dlaczego nawet po służbie Niemcy się do niego tak zwracał.
- Kiedy będziemy u Giappone[2]? – spytał. Płynęli do najstarszego państwa już od 2 tygodni. Włochom się już od jakiegoś czasu nudziło.
- Pytasz się o to już 3 raz od ostatniej godziny – zganił go młodszy Belishmidt – jak już mówiłem, będziemy za kilka godzin.
Włochy westchnął rozczarowany. Podszedł do stalowej barierki i spojrzał na piękne błękitne, ale już nudne, fale Oceanu Indyjskiego. Spojrzał na horyzont i dojrzał w oddali pierwszą z wysepek Japonii. Podekscytowany złapał się stalowej linki, przyczepionej do komina parowego i stanął na śliskiej barierce.
- Giappone! – krzyknął z uśmiechem. Chciał jak najszybciej zobaczyć przyjaciela. Nagle statkiem wstrząsało coś. Feliciano zachwiał się na barierce. Woda z najbliższej fali chlusnęła mu w oczy, a chłopak puścił się linki spadając do wody.
- ITALIEN[3]! – usłyszał za sobą krzyk Niemiec. Spadając widział pochylonego Aryjczyka z jedną ręką wyciągniętą w jego stronę i przerażonym wyrazem twarzy.
„Dlaczego... tak patrzysz... Germania?..". Włoch miał w głowie kompletną pustkę. Spadał, aż w końcu dotknął lodowatych fal. Oczy powiększyły mu się, ale po chwili zamknął je. Nie wiedział co się wokoło niego dzieje.

- Feliciano... – głos dobiegał znikąd – Feliciano! – mocniejszy. Chyba ktoś na niego krzyczał. Miał zadziwiająco spokojny, ale też znajomy głos – Feliciano, fanculo[4] jak nie wstaniesz to ci nogi z dupy powyrywam i przerobię na pastę! – krzyknął głos.
Vargas jakby na usłyszenie magicznego słowa, choć po części magiczne to ono było, wyprostował się i spojrzał na swojego rozmówcę. Zdziwił się. Nad nim stał on sam. No, nie do końca, widział kilka drobnych różnic. Chłopak przed nim miał ciemniejszą karnację, różowe oczy, które pod światłem błyskały na fioletowo bądź czerwono, oraz brak uśmiechu.
- Ciao, jaka pasta? – przywitał się. Nim się zorientował „drugi on" złapał go za włosy i przysunął do swojej twarzy.
- Żartujesz sobie ze mnie? – spytał – To, że... uch, jestem do ciebie podobny nie znaczy, że możesz sobie pozwalać na takie zachowanie. A teraz jeszcze raz – mówiąc to szarpnął go i rzucił na podłogę... o ile to można było nazwać podłogom. Feliciano zauważył, że są w czymś na kształt... nicości? Było tu czarno i zimno, a dodatkowo nie można było zobaczyć gdzie są ściany i podłoga.
- Mi dispiace[5]! – krzyknął płaczliwie i przetarł oczy.
- Nie maż się, cagna[6] – warkną, a Vargas jak na zawołanie przestał.
- Mi dispiace – szepnął. Przez chwile próbował się uspokoić. Po dłuższym czasie odważył się odezwać – Jeśli mogę się spytać... kim jesteś?
- Potrzebne ci to do szczęścia? – spytał „drugi on"
- Non[7]... ma[8] nie rozumiem. Widzę się pierwszy raz, a ty...
- Jakie, puttana[9], pierwszy? – syknął i dźgnął go końcówką buta w policzek.
- Ma... ja na prawdę... – znów zaczął płakać.
- Eh, jesteś wkurwiający. W każdym razie zaraz się obudzisz – powiedział.
- Jak to? – spytał zdziwiony
- Tak to, kretynie. Zamknij oczy – rozkazał sucho.
- Ale... po co? – spytał nieśmiało Włoch.
- Zamknij oczy – rozkazał już mocniej akcentując akcentując pierwsze słowo.
Feliciano jak w wojsku wykonał polecenie. A potem była już tylko pustka.

- Italien! – usłyszał głos Niemca.
Mio dio[10], człowieku, przestać drzeć mordę" – pomyślał. „Nie masz co innego do roboty?". Otworzył oczy i spojrzał na aryjczyka. Za mężczyzną stał Kiku. Znajdowali się w jego pokoju w rezydencji Hondy.
- Italien, dobrze, że nic ci nie jest – powiedział Beilshmidt i dotknął policzka Vargasa.
Oczy Niemiec i Japonii otworzyły się szeroko gdy Włochy strzepnął dłoń z policzka.
- Germania, fanculo, przecież nie utonąłem – warknął i przeczesał palcami jeszcze mokre włosy, odgarniając buntujące się kosmyki z czoła. Pozostałe państwa ze zdziwieniem zauważyły, że oczy chłopaka mają kolor różu. Skóra także wydawała się ciemniejsza, choć Włoch nadal był blady.
- Co ci się stało Feliciano?– spytał zdziwiony Honda
- Urusai[11] – syknął po japońsku by dobitnie pokazać rozmówcy co myśli o jego zmartwieniu. Włoch przeciągnął się i wstał.
- Grazie[12] za opiekę, a teraz se już idźcie, bo psujecie mi O2 – powiedział z twarzą wypraną od emocji i podszedł do półki z książkami. Znalazł tam tomik włoskiej poezji weneckiego kardynała Pietrego Bembo[13]. Gdy się odwrócił pozostałe Państwa Osi nadal tkwiły w tym samym miejscu i nadal wpatrywały się w niego zdziwione.
- Czy wy mnie w ogóle słuchacie? – spytał. Gdy nie dostał odpowiedzi poczuł jak żyłka na czole zaczyna mi niebezpiecznie pulsować – Won – syknął.
Podziałało. Po chwili Japonia i Niemcy ulotnili się z pokoju.

1 – Germania wło. Niemcy
2 – Giappone wło. Japonia
3 – Italien niem. Włochy
4 – fanculo wło. ja pierdole
5 – Mi dispiace wło. przepraszam
6 – cagna wło. kurwa (prostytutka)
7 – non wło. nie
8 – ma wło. ale
9 – puttana wło. kurwa
10 – mio dio wło. mój boże
11 – Urusai jap. zamknij się
12 – Grazie wło. dziękuję
13 - tak, naprawdę taki ktoś istniał. Więcej u cioci Wikipedii