- Już idziemy – odkrzyknął z uśmiechem młodszy bliźniak.
Lovino i Feliciano Vargas byli młodymi Włochami. Większość ludzi powiedziałaby o nich, jak o kimś miłym i uroczym. Jednak było to mylne wrażenie, gdyż bracia byli szefami jednej z największych i najniebezpieczniejszych włoskich mafii - Serpenti neri.
Rozległy się dwa strzały. Klatkę piersiową mężczyzny przedziurawiły dwie kule. Serce zatrzymało się, a z ust wypłynęła posoka.
- Nie trzeba było z nami igrać Willy - powiedział młodszy Vargas czochrając trupa po włosach.
- Feliciano, nie mamy czasy na zabawę. Trzeba iśc, odbić naszych.
- Ale fratello~... - jęknął przedłużając samogłoski.
- Zamknij się, jełopie. Idziemy!
Veneliciano mruknął coś pod nosem, ale poszedł za bratem.
Starszy z bliźniaków, Lovino, był szorstki i pyskaty. Zawsze przeklinał, ale tylko w obecności mężczyzn. Przy kobietach byl szarmancki i uprzejmy, że każdą damę bez trudu by zdobył. Lovinio był nazywany wśród mafii Romano, gdyż rządził Serpenti neri z siedzibą w Rzymie. Zawsze dbał o młodszego brata, pomimo, że nawet dla niego często był nie miły i chamski.
Po jakiś 10 minutach na drodze do lochów w willi spotkali kolejnych osiłków. Lovino wyciągnął przed siebie rewolwery i strzelił dwóm z nich w głowy. Czaszki pękły, a kawałki kości wbiły się w przebite na wylot mózgi brudząc je posoką.
Feliciano, który zarządzał Wenecką częścią, stąd też nazywany Veneliciano, był zdecydowanie łatwiejszy w obyciu niż brat. Zawsze z uśmiechem na ustach i jak by się wydawało w świetnym humorze. W rzeczywistości jego odbicie wyszło by dość krzywo. Sadysta i socjopata – oto jak można go określić.
Tymczasem Feliciano wyjął dwa noże i rzucił w stronę pozostałych dwóch. Sztylety wbiły się dokładnie pomiędzy żebra trafiając w lewe płuco tuż nad sercem. A niech się męczą.Młodszy podszedł do zwijających się z bólu na ziemi mężczyzn i wyją noże. Krew natychmiast zaczęła wypływać z rany, brudząc obficie ciała ich własną posoką.
Feliciano spojrzał na noże.
- Fanculo... - przeklął pod nosem widząc, że jeden z nich ma z niszczony czubek. Najwyraźniej zahaczył lekko o żebro. Nóż był do wyrzucenia. Zły chłopak wbił zużyty sztylet w głowę meżczyźnie, który jeszcze się nie wykrwawił, rozrywając mu twarz. Osiłek nawet nie zdążył zawyć z bólu.
- Feliciano, popatrz, jesteś cały brudny – powiedział starszy i zaczął ścierać chusteczką krew z twarzy brata.
- Przesadzasz fratello – powiedział młodszy pozwalając się czyścić.
Po chwili młodzi Włosi ponownie ruszyli w stronę lochów. Gdy wyszli zza zakrętu ich oczom ukazał się zadziwiający widok. Ciała ludzi przy wejściu do lochów leżały pod ścianą i były nadziane: skalpelami, igłami chirurgicznymi i nożyczkami do paznokci, a w kilku miejscach byli pocięci piłą do mostka
Lovino podszedł do jednej z ofiar. Był to młody chłopak o blond włosach.
- Zrobił to profesjonalista – stwierdził – Przebito tchawicę i serce. Na pewno nie bawił się ze swoją ofiarą jak ty – mruknął patrząc na brata.
- Eh, pozbawiono mnie zabawy – jęknął przedłużając samogłoski młodszy Vargas.
Dalsza droga minęła im już spokojnie. Wszyscy pozostali strażnicy również byli pomordowani. Niestety ich ludzie również. Najwyraźniej osoba, która to zrobiła, nie była tylko profesjonalistą, ale i potrafiła dobrze zatrzeć za sobą ślady. Lovino był pewny, że sprawca miał na sobie rękawiczki.
- Nadala nie rozumiem czemu skalpele – stwierdził Feliciano – Noże są fajniejsze – powiedział i zaczął bawić się własnym, obracając go w palcach.
Luciano westchnął tylko, bo wiedział, że nic nie poradzi na sadystyczne zapędy brata.
Wyszli z budynku, a na parkingu już czekała na nich limuzyna. Wsiedli i powoli zaczęli jechać do siedziby. Starszy wziął do rąk dokumenty i z miną skazańca zaczął czytać. Centrum zaczęło zdobywać spore wpływy, a to nie wróżyło dobrze. Jego brat uwielbiał jednego z tamtych kretynów, ale sam by go do nich nie posłał, a tym bardziej nie oddał Wenecji pod ich opiekę.
- Fanculo – to było takie denerwujące. Dodatkowo niedługo miało się odbyć zebranie Zachodu, a on czuł, że coś się szykowało. Ostatnio pewna mafia z terenów centralno-wschodnich została zniszczona, a to znaczyło, że podziemny świat miał ponownie przejść rewolucję.
- Beznadzieja.
Dojechali do siedziby. Lovino wszedł do środka i podał swój czarny płaszcz Luffi.
- Oddaj to do pralni – rozkazał. Feliciano natomiast nie miał zamiaru rozstawać się ze swoim zakrwawionym płaszczem. Szybko wszedł na drugie piętro willi i wszedł do Sali narad.
Siedział już tam Francis Bonnefoy – szef Révolution Sanglante. Był pod wieloma względami pedantyczny. Zawsze pił wino i jadł żabie udka. Nazywany od swojej mafii Revol.
- Ciao Revol – przywitał się.
- Mona mi jesteś cały brudny – zauważył. Francuz nie tolerował brudu i zaschniętej krwi, więc nie był zadowolony widząc chłopaka umazanego posoką.
- Przesadzasz – mruknął.
- Gdzie Cupcake? – spytał wypatrując Anglika.
- Ten głupek? – pewnie próbuje coś ugotować w waszej kuchni. Jedyne co mu wychodzi to babeczki, ale nie dam sobie głowy uciąć, że nie są trujące – stwierdził i upił wino z kieliszka, który trzymał w ręce.
- To ja idę ! Ciao Francis~! – zawołał i wybiegł. W tym czasie do Sali wszedł Romano. Spojrzał z niesmakiem na Francuza. Nie lubił go. Już wolał Niemców.
- Z tego co pamiętam to mamy mieć spotkanie za dopiero 2 tygodnie.
- Nie przesadzaj mona mi. Arthur też jest. Nie chce nam się czekać u nas nic się nie dzieje…
- Z tego co wiem to Kirkland ma problem z Północą, więc…
- I ? To nie znaczy, że nie może przyjść wcześniej. Jego bracie są dzicy, ale jakoś obronią wyspy przed północnymi. Ja mu pomagać nie będę. Ostatnio straciliśmy sporo ludzi patrolujących Azję i Amerykę. To nie wróży dobrze. Coś wisi w powietrzu.
- Nie jesteś jedynym, który tak twierdzi – odparł Lovino.
- Po za tym, nie wiem czy wiesz, ale ostatnio zniknęła jedna światowa mafia. Nie chcieli sie przyłączyć i teraz mają problem, ale podobno ich przywódce ostatnio widziano na waszym terenie.
- Naprawdę ? Któż to ?
- Nazywają go Doktorem, albo Skalpelem. Więcej nie wiem.
- Ciekawe – przyznał.
Arthur Kirkland, szef British Roses – nazywany także Cupcake nie odstawał od reszty w kwestii całkowitego popierdolenia. Nie potrafił nic ugotować oprócz babeczek, ale i te były trujące. Dodatkowo umiejętnie dodawał do nich trucizny i kawałki wcześniej torturowanych ludzi. Mimo to w smaku i wyglądzie nie różniły się one od zwykłego jedzenia.
- Cupceke ! – krzyknął Feliciano wbiegając do kuchni. Blondyn mieszał coś w misce – Co robisz ? – spytał gapić się na niego.
- Babeczki – odparł.
- Ale ten Revol cie dobrze zna. Od razu wiedział, że je robisz. Kogo tym razem ?
- Takiego Norwega co się nam naprzykrzał. Wredne gówno.
- Co mu zrobliiście ? – spytał młodszy.
- Haggisowy błazen go zastrzelił – od co.
- Myślałem, że coś ciekawszego – powiedział ze smutkiem. Lubił te opowieści Arthura o tym co tym razem zrobili.
Mówi się trudno. Wzruszył ramionami i wyjął z pułki miskę i zaczął przygotowywać swoją ukochaną pastę.
Lovino i Feliciano Vargas byli młodymi Włochami. Większość ludzi powiedziałaby o nich, jak o kimś miłym i uroczym. Jednak było to mylne wrażenie, gdyż bracia byli szefami jednej z największych i najniebezpieczniejszych włoskich mafii - Serpenti neri.
Rozległy się dwa strzały. Klatkę piersiową mężczyzny przedziurawiły dwie kule. Serce zatrzymało się, a z ust wypłynęła posoka.
- Nie trzeba było z nami igrać Willy - powiedział młodszy Vargas czochrając trupa po włosach.
- Feliciano, nie mamy czasy na zabawę. Trzeba iśc, odbić naszych.
- Ale fratello~... - jęknął przedłużając samogłoski.
- Zamknij się, jełopie. Idziemy!
Veneliciano mruknął coś pod nosem, ale poszedł za bratem.
Starszy z bliźniaków, Lovino, był szorstki i pyskaty. Zawsze przeklinał, ale tylko w obecności mężczyzn. Przy kobietach byl szarmancki i uprzejmy, że każdą damę bez trudu by zdobył. Lovinio był nazywany wśród mafii Romano, gdyż rządził Serpenti neri z siedzibą w Rzymie. Zawsze dbał o młodszego brata, pomimo, że nawet dla niego często był nie miły i chamski.
Po jakiś 10 minutach na drodze do lochów w willi spotkali kolejnych osiłków. Lovino wyciągnął przed siebie rewolwery i strzelił dwóm z nich w głowy. Czaszki pękły, a kawałki kości wbiły się w przebite na wylot mózgi brudząc je posoką.
Feliciano, który zarządzał Wenecką częścią, stąd też nazywany Veneliciano, był zdecydowanie łatwiejszy w obyciu niż brat. Zawsze z uśmiechem na ustach i jak by się wydawało w świetnym humorze. W rzeczywistości jego odbicie wyszło by dość krzywo. Sadysta i socjopata – oto jak można go określić.
Tymczasem Feliciano wyjął dwa noże i rzucił w stronę pozostałych dwóch. Sztylety wbiły się dokładnie pomiędzy żebra trafiając w lewe płuco tuż nad sercem. A niech się męczą.Młodszy podszedł do zwijających się z bólu na ziemi mężczyzn i wyją noże. Krew natychmiast zaczęła wypływać z rany, brudząc obficie ciała ich własną posoką.
Feliciano spojrzał na noże.
- Fanculo... - przeklął pod nosem widząc, że jeden z nich ma z niszczony czubek. Najwyraźniej zahaczył lekko o żebro. Nóż był do wyrzucenia. Zły chłopak wbił zużyty sztylet w głowę meżczyźnie, który jeszcze się nie wykrwawił, rozrywając mu twarz. Osiłek nawet nie zdążył zawyć z bólu.
- Feliciano, popatrz, jesteś cały brudny – powiedział starszy i zaczął ścierać chusteczką krew z twarzy brata.
- Przesadzasz fratello – powiedział młodszy pozwalając się czyścić.
Po chwili młodzi Włosi ponownie ruszyli w stronę lochów. Gdy wyszli zza zakrętu ich oczom ukazał się zadziwiający widok. Ciała ludzi przy wejściu do lochów leżały pod ścianą i były nadziane: skalpelami, igłami chirurgicznymi i nożyczkami do paznokci, a w kilku miejscach byli pocięci piłą do mostka
Lovino podszedł do jednej z ofiar. Był to młody chłopak o blond włosach.
- Zrobił to profesjonalista – stwierdził – Przebito tchawicę i serce. Na pewno nie bawił się ze swoją ofiarą jak ty – mruknął patrząc na brata.
- Eh, pozbawiono mnie zabawy – jęknął przedłużając samogłoski młodszy Vargas.
Dalsza droga minęła im już spokojnie. Wszyscy pozostali strażnicy również byli pomordowani. Niestety ich ludzie również. Najwyraźniej osoba, która to zrobiła, nie była tylko profesjonalistą, ale i potrafiła dobrze zatrzeć za sobą ślady. Lovino był pewny, że sprawca miał na sobie rękawiczki.
- Nadala nie rozumiem czemu skalpele – stwierdził Feliciano – Noże są fajniejsze – powiedział i zaczął bawić się własnym, obracając go w palcach.
Luciano westchnął tylko, bo wiedział, że nic nie poradzi na sadystyczne zapędy brata.
Wyszli z budynku, a na parkingu już czekała na nich limuzyna. Wsiedli i powoli zaczęli jechać do siedziby. Starszy wziął do rąk dokumenty i z miną skazańca zaczął czytać. Centrum zaczęło zdobywać spore wpływy, a to nie wróżyło dobrze. Jego brat uwielbiał jednego z tamtych kretynów, ale sam by go do nich nie posłał, a tym bardziej nie oddał Wenecji pod ich opiekę.
- Fanculo – to było takie denerwujące. Dodatkowo niedługo miało się odbyć zebranie Zachodu, a on czuł, że coś się szykowało. Ostatnio pewna mafia z terenów centralno-wschodnich została zniszczona, a to znaczyło, że podziemny świat miał ponownie przejść rewolucję.
- Beznadzieja.
Dojechali do siedziby. Lovino wszedł do środka i podał swój czarny płaszcz Luffi.
- Oddaj to do pralni – rozkazał. Feliciano natomiast nie miał zamiaru rozstawać się ze swoim zakrwawionym płaszczem. Szybko wszedł na drugie piętro willi i wszedł do Sali narad.
Siedział już tam Francis Bonnefoy – szef Révolution Sanglante. Był pod wieloma względami pedantyczny. Zawsze pił wino i jadł żabie udka. Nazywany od swojej mafii Revol.
- Ciao Revol – przywitał się.
- Mona mi jesteś cały brudny – zauważył. Francuz nie tolerował brudu i zaschniętej krwi, więc nie był zadowolony widząc chłopaka umazanego posoką.
- Przesadzasz – mruknął.
- Gdzie Cupcake? – spytał wypatrując Anglika.
- Ten głupek? – pewnie próbuje coś ugotować w waszej kuchni. Jedyne co mu wychodzi to babeczki, ale nie dam sobie głowy uciąć, że nie są trujące – stwierdził i upił wino z kieliszka, który trzymał w ręce.
- To ja idę ! Ciao Francis~! – zawołał i wybiegł. W tym czasie do Sali wszedł Romano. Spojrzał z niesmakiem na Francuza. Nie lubił go. Już wolał Niemców.
- Z tego co pamiętam to mamy mieć spotkanie za dopiero 2 tygodnie.
- Nie przesadzaj mona mi. Arthur też jest. Nie chce nam się czekać u nas nic się nie dzieje…
- Z tego co wiem to Kirkland ma problem z Północą, więc…
- I ? To nie znaczy, że nie może przyjść wcześniej. Jego bracie są dzicy, ale jakoś obronią wyspy przed północnymi. Ja mu pomagać nie będę. Ostatnio straciliśmy sporo ludzi patrolujących Azję i Amerykę. To nie wróży dobrze. Coś wisi w powietrzu.
- Nie jesteś jedynym, który tak twierdzi – odparł Lovino.
- Po za tym, nie wiem czy wiesz, ale ostatnio zniknęła jedna światowa mafia. Nie chcieli sie przyłączyć i teraz mają problem, ale podobno ich przywódce ostatnio widziano na waszym terenie.
- Naprawdę ? Któż to ?
- Nazywają go Doktorem, albo Skalpelem. Więcej nie wiem.
- Ciekawe – przyznał.
Arthur Kirkland, szef British Roses – nazywany także Cupcake nie odstawał od reszty w kwestii całkowitego popierdolenia. Nie potrafił nic ugotować oprócz babeczek, ale i te były trujące. Dodatkowo umiejętnie dodawał do nich trucizny i kawałki wcześniej torturowanych ludzi. Mimo to w smaku i wyglądzie nie różniły się one od zwykłego jedzenia.
- Cupceke ! – krzyknął Feliciano wbiegając do kuchni. Blondyn mieszał coś w misce – Co robisz ? – spytał gapić się na niego.
- Babeczki – odparł.
- Ale ten Revol cie dobrze zna. Od razu wiedział, że je robisz. Kogo tym razem ?
- Takiego Norwega co się nam naprzykrzał. Wredne gówno.
- Co mu zrobliiście ? – spytał młodszy.
- Haggisowy błazen go zastrzelił – od co.
- Myślałem, że coś ciekawszego – powiedział ze smutkiem. Lubił te opowieści Arthura o tym co tym razem zrobili.
Mówi się trudno. Wzruszył ramionami i wyjął z pułki miskę i zaczął przygotowywać swoją ukochaną pastę.
Ciekawe , czekam na dalej :)
OdpowiedzUsuńFajne...Czekam na więcej :)
OdpowiedzUsuńKiedy czytałam ani na chwilę uśmiech nie zszedł mi z ust. "nie odstawał od reszty w kwestii całkowitego popierdolenia" xDD Szkoda, że zabiłaś Norwegię ;(
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na kolejne części
~CN