sobota, 20 kwietnia 2013

Integracja w Polsce - Rozdział I

15 lipca 1410, Grunwald

Na zielonym polu, naprzeciw siebie, w ten piękny słoneczny, którego nie przesłaniała ani jedna, miękka jak wata cukrowa chmurka, poranek, stały dwie armie: Krzyżacy oraz ich sprzymierzeńcy i Polacy wraz z Litwinami. Przed pruską armią siedziało na koniach dwóch rycerzy - Ulrich von Jungingen oraz Gilbert Beilschmidt. Obaj ubrani byli w białe szaty w czarne krzyże i zbroje. W odzianych w metalowe rękawce dłoniach trzymali hełmy.
Ten pierwszy był Wielkim Mistrzem Krzyżackim od 3 lat. Natomiast ten drugi był personifikacją krzyżackiego państwa na Pomorzu, Warmii i Mazurach.
Mistrz Krzyżacki miał półdługie czarne, skołtunione włosy opadające na zniszczoną przez ciężkie rycerskie życie i zarośniętą gęstą brodą twarz. Był zapewne dobrze umięśniony i świetnie wprawiony w walce mieczem. Za to Gilbert był albinosem (nawiasem mówiąc bardzo przystojnym) jego białe włosy wręcz zlewały się z jego strojem. Natomiast czerwone oczy wręcz raziły. Tak samo jak Ulrich świetnie potrafił walczyć mieczem.
Jakieś kilkaset metrów dalej, na wzgórzu, z którego było widać całe grunwaldzkie pola także znajdowało się dwóch mężczyzn. Właściwie to jeden był bardziej chłopakiem, nastolatkiem niż mężczyzną. Wydawało by się, że jego miejsce jest gdzieś w lesie w zbudowanym z kolegami szałasie, a zamiast ciężkiego, żelaznego, powinien nosić drewniany ręcznie robiony miecz. Miał słowiańską urodę, złote, półdługie włosy i zielone jak świeżo ścięta trawa oczy, które patrzyły na zielone pola Grunwaldu z dziwnym smutkiem.
Tym chłopakiem był Feliks Łukasiewicz, personifikacja Polonii. Obok niego stał mężczyzna po 30. Miał brązowe równie skołtunione co Mistrz Krzyżacki włosy i cienkie wąsy. Jego ciemne oczy patrzyły na zielone pola z zaciekawieniem, dziwnym błyskiem i zacieńciem.
Do chłopaka podeszły dwie młode kobiety i dwóch mężczyzn. Wyglądali dojrzale i o wiele poważniej niż młody Łukasiewicz. Przez ich słowiańską urodę można byłoby pomyśleć, że są starszym rodzeństwem, którzy opiekują się swoim młodszym braciszkiem, który w jakiś nierealny sposób znalazł się w środku polsko-krzyżackiej wojny. Jednak było to mylne wrażenie, bo to właśnie Feliks był najstarszy i to on musiał się nimi opiekować.
- Nie martw się, Feluś - powiedziała Wielkopolska przytulając blondyna do swojego obfitego biustu.
- Właśnie - przytaknął Podole - odzyskamy ich!
- Choćbyśmy mieli pod sam Malbork iść! - dołączyła się Małopolska.
- Wygonimy Krzyżaka i do domu wrócimy z Leszkiem(Pomorze), Jolką(Warmia) i Maćkiem(Mazury)! - wykrzyknął Mazowsze.
Feliks uśmiechnął się lekko. Wcale nie był tego taki pewien, ale wiedział, że te dzieciaki chciały mu po prostu dodać otuchy. Nie rozumieli, że życie nie jest takie proste. Oni byli krainami geograficznymi. Nie musieli martwić się o zarządzaniem krajem, o rozbicie dzielnicowe, o problemy polityczne po śmierci Kazimierza i całą resztę. On musiał. Był przecież Polską.
- Co z Galicją i Śląskiem? - spytał próbując uwolnić się od Uli (Wielkopolski)
- Powiedzieli, że nie mogą wpaść na imprezę. Mają problemy u Rodericha - oznajmił wieczny optymista Podole.
- Mam nadzieję, że wszystko dobrze im się ułoży - powiedział Łukasiewicz i ponownie spojrzał na pola Grunwaldu. Był tam Taurys razem z Ukraina, Białorusią, Rusią Czarną oraz Czerwoną. Szykowali się do bitwy.
Wtedy właśnie podjechało do nich dwóch krzyżackich ambasadorów. Pomimo, iż formalnie wysłał ich Ulrich do Jagiełły, w rzeczywistości wysłał ich Gilbert do Feliksa.
- Wielki Mistrz Krzyżacki Ulrich von Jungingen - zaczęli formalnie - chce przekazać tobie Panie, Królu Polski, Władysławowie Jagielle, te oto dwa miecze zakonne, bo wydaje mu się, że brakuje ci oręża skoro nie jesteście Panie na polu walki.
Jagiełło tylko uśmiechnął się wrednie. Dojrzał kątem oka skinienie Polski i powiedział:
- Przekażcie swojemu Panu, że oręża nam nie brakuje, ale i te wykorzystamy - powiedziawszy to, dwaj rycerze (zapewne Maćko i Zbyszko z Bogdańca) odebrali od nich miecze.
Polska odetchnął dopiero wtedy gdy ambasadorzy odjechali.
- Feluś, przecież już ci mówiłam, że masz się nie martwić - Wielkopolska ponownie zaczęła przytulać go do swojego równie wielkiego co Ukrainy biustu - Wygramy!
- Miejmy nadzieję.
To prawda, wygrali. Potem nawet Gilbert złożył im, jemu i Torisowi, hołd, ale potem było już tylko gorzej. Ostatnim wielkim zwycięstwem była Bitwa pod Wiedniem. Potem przyszły rozbiory i... dzień gdy po niego przyszli.

24 października 1795 - WarszawaPrzed nim stał Ivan, Gilbert i Roderich. Litwy już przy nim nie było. Odszedł do domu Rosji w 1792. Taurys nie wyglądał na specjalnie niezadowolonego z tego faktu, a Polska tym bardziej. Już od początku tej całej Unii w Krewie nie umieli się dogadać. Co prawda z biegiem lat, pomimo krótki i problemów Feliks polubił Licie (nawet z wzajemnością) i zaczął martwić się o niego jak o swoje rodzeństwo. Nie chciał by Litwinowi coś coś się stało. Cóż... może to i lepiej by szedł sam jako dawny cień samego siebie drogą ku niepodległości.
- Dobry dien, kuzynie - przywitał się Rosja uśmiechając się niewinnie.
- Witaj, Ivanie - odparł patrząc bez strachu w fioletowe oczy Rosjanina - Witajcie i wy Roderichu, Gilbercie. Cóż was sprowadza w moje skromniejsze z każdą waszą wizytą progi - zironizował, odwrócił się od sąsiadów i podszedł do stołu, na którym leżały kielich i butelka wybornego wina z najlepszych winnic Francisa. Upił łyk czerwonego napoju - Francis zna się na rzeczy... - mruknął - I tak wole polski denaturat 120%.
- Nicht ficken, Polen (nie pierdol, Polsko)! - warknął prusak.
Blondyn spojrzał kontem oka na albinosa.
- A ty nadal nie możesz przeżyć Grunwaldu? - spytał z wrednym uśmiechem - a Ivan zdobycia Moskwy w 1612, a ty Roderichu zapewne Bitwy pod Wiedniem, gdzie musiałem ci tyłek ratować - odwrócił się w stronę oprawców ze zwycięskim uśmiechem - Czyżbym trafił w słaby punkt? - spytał widząc ich wściekłe miny.
Ivan podszedł do niego ze swoim kranem w dłoni i z całej siły uderzył nim w blondyna, który przygotowany na cios odchylił się do tyłu przyjmując na siebie zaledwie połowy siły włożonej w uderzenie...
Potem go rozerwali. Bolało, ale nie krzyczał. Jedyny dźwięk, który ulatywał z jego krtani były piękne dla jego polskich uszu słowa Bogurodzicy. Wiedział jak denerwowało jego oprawców ten pełen miłości do ojczyzny śpiew i dlatego się nie poddawał. Przyrzekł sobie, że będzie istniał nawet po swojej śmierci. Choćby miał stać się żywym trupem, będzie walczył o wolność.

18 stycznia 2010 - Bruksela
Blondwłose tornado z prędkością światła przemierzało korytarze siedziby NATO. Po kolei mijał poszczególne kraje wręczając im białe koperty z pięknie wykaligrafowanymi literami.
Zdziwiony Kirkland, który właśnie napotkał owe tornado spojrzał na kopertę z napisem: Arthur Kirkland. Krzaczastobrewy otworzył kopertę i zaczął czytać to co zostało napisane poprawną angielszczyzną.
Drogi Arthurze
Mam zaszczyt zaprosić cię na spend integracyjny organizowany w moim kraju na Mazurach.
Odbędzie się on od 7 do 14 kwietnia.
W kopercie znajdują się bilety na lot w pierwszej klasie moimi liniami lotniczymi.
Odbiorę ciebie i pozostałych zaproszonych w Warszawie o godzinie 19:45
Feliks
Cóż, jeśli chodziło o personifikacje to po IIWW zdały sobie sprawę, że muszą się dogadywać. Dlatego co rok jedno z nich organizowało integrację. Arthur złapał się za włosy i począł wyrywać. Nie dość, że pozwolili temu pajacowi robić EURO za dwa lata to teraz to...
Nie to żeby nie lubił Feliksa, ale... był on wiecznie uśmiechniętym niepoprawnym optymistą. Nie przejmował się niczym i to naprawdę strasznie wkurzało Anglię. Właściwie to poznali się lepiej w 1940 gdy Polak uczestniczył w Bitwie o Anglię razem ze swoimi chłopcami z Dywizjonu 303.
Już od początku jasnym było, że za cholerę się nie dogadają, a przynajmniej tak twierdził Arthur.
Polska był wiecznie uśmiechnięty. Zbijał myśliwce Ludwiga o wiele częściej niż jakikolwiek inny sprzymierzeniec, więcej niż sam Anglia.

7 kwietnia 2010 - Warszawa - 20:00
Blondyn czekał przed lotniskiem na swoich gości.
Ciągle schodził się ktoś nowy. Pierwszy pojawili się Bałci, Rosja z siostrami oraz Nordycy. Następnie przybyli Antonio i Bracia Vargas. Felicjano z wielkim uśmiechem przywitał Polskę. Pamiętał jak poznał go w 1790 gdy Feliks zaczął tworzyć Legiony we Włoszech. Chłopaki szybko znaleźli własny język. Poźniej szatyn przedstawił go swojemu bratu, który na początku wziął Polskę za dziewczynę... Stare dzieje.
Następnie przybył Francis, Arthur i Alfred (i Kanada ! ), którzy żywo o czymś dyskutowali - czytaj. kłócili się. Jako, że byli wśród cywili to nie bili się, ale ich spojrzenia oraz ton mówiły, że zaraz zacznie się rzeź.
Po nich przybyli Holandia i Belgia, która gadała o czymś z Seszele, Monaco oraz Wy. Za nimi szli Sealandia i Seborga, którzy także się z nimi zabrali. Zresztą Polska bardzo ich lubił i podobało mu się jak walczą o swoje prawa.
Następnie pojawili się Azjaci i Australia wraz z Nową Zelandią. Po kolei schodziły się wszystkie kraje.
- Są już wszyscy? - spytał po angielsku organizator integracji.
- A co ze mną, Polen? - odezwał się jakiś głos zza pleców blondyna. Zielonooki odwrócił się natychmiast, a jego oczy spotkały swoje czerwone odpowiedniki.
- Gilbert... - wysyczał Polska przez zaciśnięte zęby, a zieleń jego oczu rzucała gromami.
- Feliks... - odparł Gilbert, ale z wrednym uśmiechem.
- Co ty tu robisz? - spytał Łukasiewicz.
- Jak to co? Ich bin! - powiedział i stanął w pozycji jestem-zaglibisty-patrzcie-na-olśniewającego-mnie.
- Verpiss dich, bevor ich dich tote (Spier****j zanim cię zabiję) warknął Polska po niemiecku. Doprawdy, nienawidził tego języka, ale Gilbert to był ten typ człowieka, któremu nawet łopatą nie wbijesz czegoś do głowy.
Dwa państwa, a właściwie jedno, bo drugie było już tylko regionem, patrzyły na siebie jak dwa głodne wilki pochylające się nad tą samą zdobyczą.
- Przepraszam za niego. Wiem, że nie powinien jechać, ale bałem się go zostawić w domu samego. Gdybym wrócił pewnie by ten budynek już nie istniał. - usłyszał Polska głos Aryjczyka zza pleców albinosa. Polska odwrócił wzrok od oczu Gilberta i spojrzał na Ludwiga, do którego właśnie podbiegł Felicjano krzycząc "Ve Doitsu!". Z tyłu dało się słyszeć też "Odejdź od tego głupiego wursta, fratello" i "Spokojnie, Romano"
Za Niemcem stali Elizabeta, Roderich, Vash oraz Lili.
- Przepraszamy za spóźnienie, ale w Berlinie była burza.
- Nic się nie stało Ludwig - odparł Feliks, który, jako, że doskonale znał Gilberta, rozumiał i nawet podzielał zdanie Germana. - Ale myślę, że to nawet lepiej, że go wziołeś - odparł, a na jego usta wypłynął wredny uśmiech.
- Hmn... Warum? - spytał zdziwiony nie rozumiejąc o co chodzi polakowi
- Zobaczysz...

8 kwietnia - Malbork - 3:58
Gilbert, który właśnie się obudził w niebieskim autobusie, przetarł ciężkie snem oczy. Zamrugał kilka razy i spojrzał za okno.
- HEEE! - po autobusie rozniósł się krzyk zdziwionego albinosa.
Przebudzone kraje spiorunowały starszego Beilschmidta.
- Nie krzycz tak - warknął zmęczony Anglia
- A-a-aber...
Kraje spojrzały zdziwione na jąkającego się Gibera, który wskazywał palcem coś co majaczyło za oknem i rozświetlało ciemności nocy. Jąkający się Gilbert! To dopiero sensacja. Personifikacje spojrzały za okno i zobaczyły podświetlony ogromny zamek zrobiony z czerwonej cegły.
- Es ist... es ist... - dalej jąkał się albinos.
- Ja, ja, Gilbert, es ist Malbork - powiedział za niego Feliks, który siedział za kółkiem autobusu. Po czym zwrócił się do niego po polsku, by pozostali ich nie zrozumieli. Feliks z przykrością przyjmował do wiadomości fakt, że albinos był jedynym, który potrafił go zrozumieć w jego języku. - Chciałem by był to pierwszy punkt naszej wycieczki, więc jeśli chcesz to będziesz mógł ich oprowadzić. W końcu to właściwie twój teren, nie?
- Ja! Wohl sagen, Polen! (Tak! Dobrze prawisz, Polsko) - krzyknął uradowany albinos.

2 komentarze:

  1. To jest… genialne! Masz talent kobieto! Malbork mnie rozwalił :-D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ohayo :)
    Masz niesamowity styl. Nnaprawdę, cudownie się czytało :D Zwłaszcza, że występował Gilbert <3 Jejku on jest taki słodki jak jest skurwielkiem :3
    Idę czytać dalej, pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń

Skoro już czytasz to skomentuj.
Nie stracicie przez to zbyt dużo czasu, a kilka twoich miłych słów poprawi humor po ciężkim dniu w szkole, przyprawi twarz o uśmiech i może nawet doda weny w deszczowy dzień.
Weryfikacja też jest wyłączona, więc nie musisz się trudzić z cyferkami i literkami.