15 lipca 1410, Grunwald
Na
zielonym polu, naprzeciw siebie, w ten piękny słoneczny, którego nie
przesłaniała ani jedna, miękka jak wata cukrowa chmurka, poranek, stały
dwie armie: Krzyżacy oraz ich sprzymierzeńcy i Polacy wraz z Litwinami.
Przed pruską armią siedziało na koniach dwóch rycerzy - Ulrich von
Jungingen oraz Gilbert Beilschmidt. Obaj ubrani byli w białe szaty w
czarne krzyże i zbroje. W odzianych w metalowe rękawce dłoniach trzymali
hełmy.
Ten pierwszy był Wielkim Mistrzem Krzyżackim od 3 lat.
Natomiast ten drugi był personifikacją krzyżackiego państwa na Pomorzu,
Warmii i Mazurach.
Mistrz Krzyżacki miał półdługie czarne,
skołtunione włosy opadające na zniszczoną przez ciężkie rycerskie życie i
zarośniętą gęstą brodą twarz. Był zapewne dobrze umięśniony i świetnie
wprawiony w walce mieczem. Za to Gilbert był albinosem (nawiasem mówiąc
bardzo przystojnym) jego białe włosy wręcz zlewały się z jego strojem.
Natomiast czerwone oczy wręcz raziły. Tak samo jak Ulrich świetnie
potrafił walczyć mieczem.
Jakieś kilkaset metrów dalej, na
wzgórzu, z którego było widać całe grunwaldzkie pola także znajdowało
się dwóch mężczyzn. Właściwie to jeden był bardziej chłopakiem,
nastolatkiem niż mężczyzną. Wydawało by się, że jego miejsce jest gdzieś
w lesie w zbudowanym z kolegami szałasie, a zamiast ciężkiego,
żelaznego, powinien nosić drewniany ręcznie robiony miecz. Miał
słowiańską urodę, złote, półdługie włosy i zielone jak świeżo ścięta
trawa oczy, które patrzyły na zielone pola Grunwaldu z dziwnym smutkiem.
Tym
chłopakiem był Feliks Łukasiewicz, personifikacja Polonii. Obok niego
stał mężczyzna po 30. Miał brązowe równie skołtunione co Mistrz
Krzyżacki włosy i cienkie wąsy. Jego ciemne oczy patrzyły na zielone
pola z zaciekawieniem, dziwnym błyskiem i zacieńciem.
Do chłopaka
podeszły dwie młode kobiety i dwóch mężczyzn. Wyglądali dojrzale i o
wiele poważniej niż młody Łukasiewicz. Przez ich słowiańską urodę można
byłoby pomyśleć, że są starszym rodzeństwem, którzy opiekują się swoim
młodszym braciszkiem, który w jakiś nierealny sposób znalazł się w
środku polsko-krzyżackiej wojny. Jednak było to mylne wrażenie, bo to
właśnie Feliks był najstarszy i to on musiał się nimi opiekować.
- Nie martw się, Feluś - powiedziała Wielkopolska przytulając blondyna do swojego obfitego biustu.
- Właśnie - przytaknął Podole - odzyskamy ich!
- Choćbyśmy mieli pod sam Malbork iść! - dołączyła się Małopolska.
- Wygonimy Krzyżaka i do domu wrócimy z Leszkiem(Pomorze), Jolką(Warmia) i Maćkiem(Mazury)! - wykrzyknął Mazowsze.
Feliks
uśmiechnął się lekko. Wcale nie był tego taki pewien, ale wiedział, że
te dzieciaki chciały mu po prostu dodać otuchy. Nie rozumieli, że życie
nie jest takie proste. Oni byli krainami geograficznymi. Nie musieli
martwić się o zarządzaniem krajem, o rozbicie dzielnicowe, o problemy
polityczne po śmierci Kazimierza i całą resztę. On musiał. Był przecież
Polską.
- Co z Galicją i Śląskiem? - spytał próbując uwolnić się od Uli (Wielkopolski)
- Powiedzieli, że nie mogą wpaść na imprezę. Mają problemy u Rodericha - oznajmił wieczny optymista Podole.
-
Mam nadzieję, że wszystko dobrze im się ułoży - powiedział Łukasiewicz i
ponownie spojrzał na pola Grunwaldu. Był tam Taurys razem z Ukraina,
Białorusią, Rusią Czarną oraz Czerwoną. Szykowali się do bitwy.
Wtedy
właśnie podjechało do nich dwóch krzyżackich ambasadorów. Pomimo, iż
formalnie wysłał ich Ulrich do Jagiełły, w rzeczywistości wysłał ich
Gilbert do Feliksa.
- Wielki Mistrz Krzyżacki Ulrich von Jungingen
- zaczęli formalnie - chce przekazać tobie Panie, Królu Polski,
Władysławowie Jagielle, te oto dwa miecze zakonne, bo wydaje mu się, że
brakuje ci oręża skoro nie jesteście Panie na polu walki.
Jagiełło tylko uśmiechnął się wrednie. Dojrzał kątem oka skinienie Polski i powiedział:
-
Przekażcie swojemu Panu, że oręża nam nie brakuje, ale i te
wykorzystamy - powiedziawszy to, dwaj rycerze (zapewne Maćko i Zbyszko z
Bogdańca) odebrali od nich miecze.
Polska odetchnął dopiero wtedy gdy ambasadorzy odjechali.
-
Feluś, przecież już ci mówiłam, że masz się nie martwić - Wielkopolska
ponownie zaczęła przytulać go do swojego równie wielkiego co Ukrainy
biustu - Wygramy!
- Miejmy nadzieję.
To prawda, wygrali.
Potem nawet Gilbert złożył im, jemu i Torisowi, hołd, ale potem było już
tylko gorzej. Ostatnim wielkim zwycięstwem była Bitwa pod Wiedniem.
Potem przyszły rozbiory i... dzień gdy po niego przyszli.
24 października 1795 - WarszawaPrzed
nim stał Ivan, Gilbert i Roderich. Litwy już przy nim nie było. Odszedł
do domu Rosji w 1792. Taurys nie wyglądał na specjalnie niezadowolonego
z tego faktu, a Polska tym bardziej. Już od początku tej całej Unii w
Krewie nie umieli się dogadać. Co prawda z biegiem lat, pomimo krótki i
problemów Feliks polubił Licie (nawet z wzajemnością) i zaczął martwić
się o niego jak o swoje rodzeństwo. Nie chciał by Litwinowi coś coś się
stało. Cóż... może to i lepiej by szedł sam jako dawny cień samego
siebie drogą ku niepodległości.
- Dobry dien, kuzynie - przywitał się Rosja uśmiechając się niewinnie.
-
Witaj, Ivanie - odparł patrząc bez strachu w fioletowe oczy Rosjanina -
Witajcie i wy Roderichu, Gilbercie. Cóż was sprowadza w moje
skromniejsze z każdą waszą wizytą progi - zironizował, odwrócił się od
sąsiadów i podszedł do stołu, na którym leżały kielich i butelka
wybornego wina z najlepszych winnic Francisa. Upił łyk czerwonego napoju
- Francis zna się na rzeczy... - mruknął - I tak wole polski denaturat
120%.
- Nicht ficken, Polen (nie pierdol, Polsko)! - warknął prusak.
Blondyn spojrzał kontem oka na albinosa.
-
A ty nadal nie możesz przeżyć Grunwaldu? - spytał z wrednym uśmiechem -
a Ivan zdobycia Moskwy w 1612, a ty Roderichu zapewne Bitwy pod
Wiedniem, gdzie musiałem ci tyłek ratować - odwrócił się w stronę
oprawców ze zwycięskim uśmiechem - Czyżbym trafił w słaby punkt? -
spytał widząc ich wściekłe miny.
Ivan podszedł do niego ze swoim
kranem w dłoni i z całej siły uderzył nim w blondyna, który przygotowany
na cios odchylił się do tyłu przyjmując na siebie zaledwie połowy siły
włożonej w uderzenie...
Potem go rozerwali. Bolało, ale nie
krzyczał. Jedyny dźwięk, który ulatywał z jego krtani były piękne dla
jego polskich uszu słowa Bogurodzicy. Wiedział jak denerwowało jego
oprawców ten pełen miłości do ojczyzny śpiew i dlatego się nie poddawał.
Przyrzekł sobie, że będzie istniał nawet po swojej śmierci. Choćby miał
stać się żywym trupem, będzie walczył o wolność.
18 stycznia 2010 - Bruksela
Blondwłose
tornado z prędkością światła przemierzało korytarze siedziby NATO. Po
kolei mijał poszczególne kraje wręczając im białe koperty z pięknie
wykaligrafowanymi literami.
Zdziwiony Kirkland, który właśnie
napotkał owe tornado spojrzał na kopertę z napisem: Arthur Kirkland.
Krzaczastobrewy otworzył kopertę i zaczął czytać to co zostało napisane
poprawną angielszczyzną.
Drogi Arthurze
Mam zaszczyt zaprosić cię na spend integracyjny organizowany w moim kraju na Mazurach.
Odbędzie się on od 7 do 14 kwietnia.
W kopercie znajdują się bilety na lot w pierwszej klasie moimi liniami lotniczymi.
Odbiorę ciebie i pozostałych zaproszonych w Warszawie o godzinie 19:45
Feliks
Cóż,
jeśli chodziło o personifikacje to po IIWW zdały sobie sprawę, że muszą
się dogadywać. Dlatego co rok jedno z nich organizowało integrację.
Arthur złapał się za włosy i począł wyrywać. Nie dość, że pozwolili temu
pajacowi robić EURO za dwa lata to teraz to...
Nie to żeby nie
lubił Feliksa, ale... był on wiecznie uśmiechniętym niepoprawnym
optymistą. Nie przejmował się niczym i to naprawdę strasznie wkurzało
Anglię. Właściwie to poznali się lepiej w 1940 gdy Polak uczestniczył w
Bitwie o Anglię razem ze swoimi chłopcami z Dywizjonu 303.
Już od początku jasnym było, że za cholerę się nie dogadają, a przynajmniej tak twierdził Arthur.
Polska
był wiecznie uśmiechnięty. Zbijał myśliwce Ludwiga o wiele częściej niż
jakikolwiek inny sprzymierzeniec, więcej niż sam Anglia.
7 kwietnia 2010 - Warszawa - 20:00
Blondyn czekał przed lotniskiem na swoich gości.
Ciągle
schodził się ktoś nowy. Pierwszy pojawili się Bałci, Rosja z siostrami
oraz Nordycy. Następnie przybyli Antonio i Bracia Vargas. Felicjano z
wielkim uśmiechem przywitał Polskę. Pamiętał jak poznał go w 1790 gdy
Feliks zaczął tworzyć Legiony we Włoszech. Chłopaki szybko znaleźli
własny język. Poźniej szatyn przedstawił go swojemu bratu, który na
początku wziął Polskę za dziewczynę... Stare dzieje.
Następnie
przybył Francis, Arthur i Alfred (i Kanada ! ), którzy żywo o czymś
dyskutowali - czytaj. kłócili się. Jako, że byli wśród cywili to nie
bili się, ale ich spojrzenia oraz ton mówiły, że zaraz zacznie się rzeź.
Po
nich przybyli Holandia i Belgia, która gadała o czymś z Seszele, Monaco
oraz Wy. Za nimi szli Sealandia i Seborga, którzy także się z nimi
zabrali. Zresztą Polska bardzo ich lubił i podobało mu się jak walczą o
swoje prawa.
Następnie pojawili się Azjaci i Australia wraz z Nową Zelandią. Po kolei schodziły się wszystkie kraje.
- Są już wszyscy? - spytał po angielsku organizator integracji.
-
A co ze mną, Polen? - odezwał się jakiś głos zza pleców blondyna.
Zielonooki odwrócił się natychmiast, a jego oczy spotkały swoje czerwone
odpowiedniki.
- Gilbert... - wysyczał Polska przez zaciśnięte zęby, a zieleń jego oczu rzucała gromami.
- Feliks... - odparł Gilbert, ale z wrednym uśmiechem.
- Co ty tu robisz? - spytał Łukasiewicz.
- Jak to co? Ich bin! - powiedział i stanął w pozycji jestem-zaglibisty-patrzcie-na-olśniewającego-mnie.
-
Verpiss dich, bevor ich dich tote (Spier****j zanim cię zabiję) warknął
Polska po niemiecku. Doprawdy, nienawidził tego języka, ale Gilbert to
był ten typ człowieka, któremu nawet łopatą nie wbijesz czegoś do głowy.
Dwa
państwa, a właściwie jedno, bo drugie było już tylko regionem, patrzyły
na siebie jak dwa głodne wilki pochylające się nad tą samą zdobyczą.
-
Przepraszam za niego. Wiem, że nie powinien jechać, ale bałem się go
zostawić w domu samego. Gdybym wrócił pewnie by ten budynek już nie
istniał. - usłyszał Polska głos Aryjczyka zza pleców albinosa. Polska
odwrócił wzrok od oczu Gilberta i spojrzał na Ludwiga, do którego
właśnie podbiegł Felicjano krzycząc "Ve Doitsu!". Z tyłu dało się
słyszeć też "Odejdź od tego głupiego wursta, fratello" i "Spokojnie,
Romano"
Za Niemcem stali Elizabeta, Roderich, Vash oraz Lili.
- Przepraszamy za spóźnienie, ale w Berlinie była burza.
-
Nic się nie stało Ludwig - odparł Feliks, który, jako, że doskonale
znał Gilberta, rozumiał i nawet podzielał zdanie Germana. - Ale myślę,
że to nawet lepiej, że go wziołeś - odparł, a na jego usta wypłynął
wredny uśmiech.
- Hmn... Warum? - spytał zdziwiony nie rozumiejąc o co chodzi polakowi
- Zobaczysz...
8 kwietnia - Malbork - 3:58
Gilbert, który właśnie się obudził w niebieskim autobusie, przetarł ciężkie snem oczy. Zamrugał kilka razy i spojrzał za okno.
- HEEE! - po autobusie rozniósł się krzyk zdziwionego albinosa.
Przebudzone kraje spiorunowały starszego Beilschmidta.
- Nie krzycz tak - warknął zmęczony Anglia
- A-a-aber...
Kraje
spojrzały zdziwione na jąkającego się Gibera, który wskazywał palcem
coś co majaczyło za oknem i rozświetlało ciemności nocy. Jąkający się
Gilbert! To dopiero sensacja. Personifikacje spojrzały za okno i
zobaczyły podświetlony ogromny zamek zrobiony z czerwonej cegły.
- Es ist... es ist... - dalej jąkał się albinos.
-
Ja, ja, Gilbert, es ist Malbork - powiedział za niego Feliks, który
siedział za kółkiem autobusu. Po czym zwrócił się do niego po polsku, by
pozostali ich nie zrozumieli. Feliks z przykrością przyjmował do
wiadomości fakt, że albinos był jedynym, który potrafił go zrozumieć w
jego języku. - Chciałem by był to pierwszy punkt naszej wycieczki, więc
jeśli chcesz to będziesz mógł ich oprowadzić. W końcu to właściwie twój
teren, nie?
- Ja! Wohl sagen, Polen! (Tak! Dobrze prawisz, Polsko) - krzyknął uradowany albinos.
To jest… genialne! Masz talent kobieto! Malbork mnie rozwalił :-D
OdpowiedzUsuńOhayo :)
OdpowiedzUsuńMasz niesamowity styl. Nnaprawdę, cudownie się czytało :D Zwłaszcza, że występował Gilbert <3 Jejku on jest taki słodki jak jest skurwielkiem :3
Idę czytać dalej, pozdrawiam :*